|
ALTERNATYWNE SZLAKI ŻEGLARSKIE WJM
WYPRAWA ORIONEM NA JEZIORO UBLIK
sierpień 2007 - Tomek Janiszewski
I oto w obecnym sezonie po raz enty popłynąłem na Mazury, i po raz trzeci
zdecydowałem się na forsowanie Głaźnej Strugi. Ruszyłem z Grajewskiej
Kępy (wyspa
na jez. Niegocin ), (w dodatku halsując przez Niałk
Duży 'łyknąłem' kupę zielska w skrzynkę mieczową, przez co straciłem
blisko godzinę na demontaż i ponowne założenie nie tylko windy miecza ale
i kredensu oraz szafki bosmańskiej jakie od bieżącego sezonu są zamontowane
pod zejściówką) toteż do 'Szamborury'
dotarłem już po południu.
Złożyłem maszt, unieruchomiłem ster w środkowym położeniu i zaprzągłem
się do cumy dziobowej. Zgodnie z oczekiwaniem gładko wślizgnąłem się w
mroczną czeluść drogowego przepustu: stan wody w głównych jeziorach WJM
był wyraźnie wyższy niż w latach poprzednich.
Zarazem wartki prąd już w dolnym odcinku Głaźnej
wskazywał że i w jeziorze Buwełno
należy spodziewać się wyższego poziomu, a to dawało szansę dotarcia na
jeziorko po którym nigdy dotąd jeszcze nie żeglowałem. Pojawiła się też
nadzieja na sforsowanie 'Głaźnego' odcinka Strugi bez konieczności budowy
śluzy.
Wciągnąłem jacht niemal pod drugi mostek, gdzie
na podwodnych kamieniach widniały liczne pastelowe nie występujące w przyrodzie
barwy pochodzące od zdartego żelkotu i farby, tam jednak siła na cumie
zaczęła gwałtownie rosnąć. Zacząłem się obawiać że nie zdołam w pojedynkę
zakotwiczyć jachtu, toteż wycofałem go ostrożnie i ostatkiem sił zahaczyłem
kotwicę dziobową o spory kamień. W dogodnym, przewężonym miejscu rozpocząłem
budowę śluzy.
Było tam dość głęboko, toteż najpierw zatoczyłem po dnie ciężkie głazy.
Na nich to oparł się mur z mniejszych kamieni. Spiętrzywszy wodę o niemal
20cm powróciłem do jachtu.
Okazało się że teraz to 'małym paluszkiem' można popychać go pod prąd.
Zdecydowałem się jednak odkręcić salingi, tak jak to robię na Pisie
(rzeka
Pisa - stanowi połączenie wodne poprzez Narew i Wisłę - Wielkich jezior
Mazurskich z Warszawą), aby ich nie wygiąć.
W górnym odcinku rzeczki leżały gdzieniegdzie
spore skupiska kamieni: i tam budowano niegdyś 'śluzy'. Ja uniknąłem tej
potrzeby. Zanim ponownie otaklowałem jacht po przeholowaniu go na Buwełno,
ścichł przedwieczorny wiatr.
W ślimaczym tempie wlokłem się przez jezioro, mając za rufą błyskający
czerwonymi światłami maszt
radiowy (zbudowany w 1998r, o wysokości 327m, należy do najwyższych
konstrukcji w Polsce - 10 miejsce).
Ciemną już nocą dotarłem do ujścia Ublickiej
Strugi. Tam zdeprymowało mnie nieco majaczące w mroku ciemne pasmo
biegnące w poprzek rzeczki: prawdopodobnie bobrowa tama.
Rano przepłynęła obok mnie wędkarska wiosłówka:
okazało się że miejsca po jednej stronie jest dosyć. Ruszyłem więc i ja,
odrąbując przeszkadzające gałęzie zwalonego drzewa. Pagajowałem siedząc
okrakiem na dziobie aż do niskiego mostku
drogowego, dalej popłynąłem na pych... dłońmi, od spodu przęsła.
Gdy jednak wypływałem już spod mostku, rozległ się zgrzyt topu masztu o
beton. A maszt i tak leżał już bezpośrednio na suwklapie. Wpełznąłem do
kokpitu: pomogło, rufa poszła w dół, top obniżył się dostatecznie. Teraz
do sforsowania pozostały gęste zarośla: sięgnąłem tu po pogardzany przez
'morskich' ale wypróbowany już 2 lata temu 'mazurski rzut kotwicą'.
W miarę sprawnie pokonałem szuwary, a na końcowym odcinku nie zaszła potrzeba
użycia saperki NAWET ;-) do pogłębiania rzeczki: istotnie stan był wyższy
niż 2 lata temu. Toteż po wydostaniu się na jezioro Ublik
Wielki postawiłem wprawdzie maszt, ale zrezygnowałem z czasochłonnego
stawiania grota pozostawiając żagiel wraz z bomem w kabinie.
Na samym foku popłynąłem ku nieodległemu mostkowi
łączącego Ublik Wielki z jeziorem Ublik
Mały.
Złożyłem maszt i ponownie wszedłem w mroczną 'jaskinię'. Problemów nie
było żadnych: woda była wystarczająco głęboka, na wpół zatopioną kłodę
leżącą 2 lata temu wewnątrz przepustu ktoś usunął, do tego jeszcze jakikolwiek
prąd nie występował. Ledwo wyciągnąłem jacht z 'tunelu', gdy jakiś obserwator
z góry nasypu pogratulował mi sukcesu, dodając że już zaczął schodzić mi
na pomoc. W poczuciu triumfu otaklowałem jacht...
...po czym ruszyłem w kierunku 'gór' zamykających perspektywę jeziora,
nazywanego też 'Zielonym'.
Za zakrętem ukazał się przyjeziorny parking
i szosa, którą w dzieciństwie przejeżdżałem PKS-em...
...czy mogłem wtedy przewidzieć że malutkie z pozoru jeziorko zamknięte
stromymi i zalesionymi zboczami jakie mignęło mi na moment za oknami
- stanie się głównym celem całego mojego rejsu, rozpoczętego aż w Warszawie?
Zacumowałem jacht do przyzwoitego pomostu, gdzie jednak nie było
żadnego napisu że pięć złoty się należy ;->
Po drugiej stonie szosy znajdował się bar, gdzie zakupiłem colę i ciasteczka.
Zagadnięty młody barman odrzekł że żaglówki tu się nie pokazują 'bo nie
ma połączenia' i był niepomiernie zdziwiony gdy uświadomiłem go, że jednak
się myli. Następnie ruszyłem w góry, nie znalazłem jednak dogodnego miejsca
z widokiem na jezioro - przeszkadzały gęste drzewa.
Powróciwszy na jacht odpłynąłem niedaleko - na sąsiednie pole namiotowe,
gdzie żaglówka wywołała niemałą sensację wśród biwakowiczów. Na opowiadaniu
skąd i jak tu dopłynąłem zeszło mi trochę czasu, toteż postanowiłem spędzić
najbliższą noc nad Ublikiem Wielkim. Przeholowawszy jacht (już rutynowo)
pod nasypem skierowałem się wprost na zaobserwowany wcześniej camping.
Młoda rodzina która go prowadziła, była mocno zaskoczona moim pytaniem,
ile będę musiał zapłacić za nocleg na zacumowanej do pomostu żaglówce:
'Skoro pan nie zajmuje miejsca na polu, no to właściwie za co?' Ostatecznie
stanęło na zaproponowanych przeze mnie 'pięciu złoty' za prawo do skorzystania
z prysznica. Uraczyłem jeszcze Gospodarzy opowieścią o szlaku Warszawa
- Mazury, a także zakomunikowałem o dokonanych i będących jeszcze w trakcie
zmianach żeglarskiego prawa. Na wyposażeniu campingu były dwie Omegi, na
które - oby! - wkrótce nie będą obowiązywały patenty. ( od 1 stycznia
2008 do prowadzenia jachtu o długości całkowitej poniżej 7,5m nie_są wymagane
żadne uprawnienia ).
Opuściwszy gościnną przystań popłynąłem na kraniec Ublika Wielkiego, w
kierunku wsi Wyszowate.
Spenetrowawszy (już drugi raz) niemal cały Ublik Wielki powróciłem
w pobliże wypływu Ublickiej Strugi.
Słaby prąd tym razem sprzyjał. Do sforsowania zarośniętego odcinka wystarczyły
trzy rzuty kotwicą. Szczęśliwie bobry nie zamknęły całkowicie rzeczki ;-)
Sporo czasu straciłem natomiast na wyhalsowanie się z zarośniętego fragmentu
Zatoki
Ublickiej pod dość mocny wiatr. Nie chcąc użyć w strefie ciszy silnika
musiałem uciec się do 'mazurskich rzutów kotwicą' czyniąc hałas kto wie
czy nie większy, za to niewątpliwie bardziej długotrwały ;-( Tym niemniej,
do zmroku pozostało sporo czasu, toteż postanowiłem go wykorzystać na ponowne
odwiedziny Cierzpięt,
które w 2 lata temu w ogóle pominąłem.
Dotarłem tam o zmierzchu, ale postanowiłem nie dobijać. Próbowałem znaleźć
dogodne do przybicia miejsce z którego byłaby szansa na obejrzenie Bagna
Nietlice, niestety bezskutecznie: dostępu do wysokiego brzegu nieopodal
krańca jeziora broniły gałęzie nadbrzeżnych drzew, a z miejsca położonego
parę kilometrów dalej (w dodatku pełnego pijawek ukrywających się pod kamieniami,
które musiałem odrzucić aby umożliwić bezpieczny postój) było widać tylko
rozległe łąki.
Następnego dnia popłynąłem ku Głaźnej Strudze Po drodze przyjrzałem
się pensjonatowi Kasia w Ogródkach - może i tam znalazłoby się dobre
miejsce na postój dla bardzo nielicznych na Buwełnie żeglarzy?
Tylko w Marcinowej
Woli spotkałem jedną żaglówkę
(szczyt sezonu żeglarskiego - 5 sierpnia 2007 11:58) przy pomoście.
Tak jak się tego obawiałem, podczas mojej trzydniowej nieobecności kajakarze
zdążyli rozebrać śluzę, pozostawiając tylko podwodny 'fundament' z największych
głazów, który piętrzył niewiele, wywoływał tylko zwarę na powierzchni.
Przed pokonaniem górnego mostku postanowiłem dla bezpieczeństwa odbudować
śluzę.
Spławiwszy jacht do samej zapory rozebrałem ją, tym razem dokładnie, woda
opadła wyraźnie, co było widać po leżącym pod brzegiem kamieniu.
Teraz już sprawnie spławiłem jacht za 'Szamborurę', sterując 'na
pych' pagajem z dziobu. Cóż, lekkie porysowanie dna i burt było w tych
warunkach do przewidzenia.
Na szczęście nie płynąłem jachtem czarterowym, więc za rok naprawię wszystko
świeżym żelkotem.
Potem już tylko ponowne taklowanie jachtu, w poczuciu że znowu
jestem na tych 'zwykłych' Mazurach jakie każdy zna z pokładu ogromnych,
czarterowych 'koromyseł' (duże, mazurskie jachty czarterowe )...
...na których o podobnej wyprawie można tylko pomarzyć jadąc palcem po
mapie...
Dziękuję za uwagę.
Tomek Janiszewski - e-mail: tomjani @ gazeta.pl
Ps. A co za rok? Może tym razem zdecyduję się na przewóz jachtu traktorem
z jeziora Buwełno na Tyrkło?
|